wtorek, 10 września 2013

Marysia 1954-1998. W 15 rocznicę śmierci

Marysia, obraz olejny pędzla Jana Sulińskiego - 1998


Dziś wtorek 10 września 2013 roku o godzinie 10:55 minęło 15 lat od śmierci mojej małżonki Marysi z Gabryszaków Przybylskiej. To już tyle lat, że aż trudno uwierzyć. W sobotę 7 września przechodząc pierwszą fazę przeziębienia poszliśmy z Lidką na cmentarz i jak co tydzień posprzątaliśmy miejsca spoczynku naszych najbliższych. Zaś dzisiaj moja druga małżonka Lidia wraz z córką Agnieszką i wnukiem Dawidem dopełnili dekoracji pomnika nagrobnego, sadząc piękne wrzosy w donicy (białe) i układając w wazonie bukiet tego samego koloru - róże. Ja niestety przeziębiony, wziąłem udział w wieczornej mszy św. odprawionej o godz. 18:00 za spokój Duszy śp. Marysi, po której, mimo przeziębienia poszliśmy na cmentarz, by pomodlić się... Nie wymagam, aby wszyscy pamiętali o rocznicy Jej śmierci, ale chciałbym, by dzieci i wnuki kiedyś kontynuowały ten zwyczaj modlitwy i płonącego znicza na mogile mamy i babci.

Pierwsze kroki. Marysia z mamą nad jeziorem w Łąkiem.


Chciałbym, by również pamiętano, jaką osobą była Marysia. Już kilka razy pisałem O Niej. Jej biogram zamieszczony jest również w mojej książce, którą napisałem we współautorstwie z Kazimierzem Chudzińskim Strzeleńska nekropolia. Dzisiaj chciałbym przywołać swoją pierwszą małżonkę nie w osnowie jakiegoś smutku, raczej normalnie, bo przecież była Ona osobą radosną. Dużo tzw. radochy mieliśmy z pierwszego spotkania, kiedy to poznałem swoją przyszłą żonę.

Było to tuż po moim wyjściu z wojska, z którego ze względu na chorobę zostałem przed terminem zwolniony. Druga połowa lipca 1974 roku. Ciepło, a ja miałem jeszcze kilka dni laby. Pojechałem nad jezioro do Łąkiego. Po kąpieli i popisowym przepłynięciu kilkuset metrów – byłem przecież ratownikiem wodnym – wyszedłem na plażę i dla szybkiego osuszenia się dołączyłem do koedukacyjnej grupy rówieśników grających w kole w pewien rodzaj piłki siatkowej. Gra nabierała szybkości, gdyż wszyscy bardzo sprawnie w nią operowali. W grupie znajdowała się pewna urocza czarnulka, która w odbijaniu brylowała. Nagle, ni stąd, ni zowąd trzask prask i poczułem silne uderzenie w twarz. Gwiazdki w oczach, szum w głowie i padłem jak długi. Po chwili usłyszałem przestraszony głos klęczącej obok mnie uroczej czarnulki.
- przepraszam, ale to niechcący, to nie miało być w ciebie, przepraszam…

Kiedy gwiazdki przestały w oczach migotać, i mgła z powiek opadła ujrzałem twarz wystraszonej dziewczyny klęczącej nade mną. Jej głos zmienił się w śpiew, a ja zauroczony i nie czujący bólu podałem Jej rękę i wstałem.
– Nic się nie stała, to moja wina, gdyż nie sparowałem uderzenia – odpowiedziałem zatroskanej o mój stan świadomości dziewczynie. Zaś z boku doszły mnie głosy kolegów:
- Marian i tak szybko wstałeś. Po uderzeniu Miki większość traci przytomność.

W tle słyszałem jakieś chichoty i słowa: - ale mu przyłożyła. Zaś dla mnie był to powód do nawiązania rozmowy  z dziewczyną, którą przedstawiono mi, jako Marylę Gabryszak. Zakończyliśmy grę w piłkę, gdyż łąkiewska plaża zaczęła zapełniać się letnikami. Całą grupą poszliśmy do wody, a w niej okazało się, że dopiero co poznana dziewczyna nie radzi sobie zbyt dobrze w wodzie. Owszem, umie pływać, ale co to za pływanie. Koledzy zaczęli wołać: - Marian jest ratownikiem, to nauczy cię kraula!
- Tak? jesteś ratownikiem? – na co odpowiedziałem – tak jestem i mogę podjąć się nauki.
- To może jutro?
-Może być jutro – odpowiedziałem, uradowany, że możemy naszą znajomość kontynuować.

Rodzeństwo na ławeczce u Dziadków w Wylatowie. Od lewej Zbyszek, Marysia, Andrzej. 


I tak to wszystko się zaczęło, rok później 16 sierpnia 1975 roku zawarliśmy związek małżeński, który trwał 23 lata. Do srebrnego wesela zabrakło nam dwóch lat. Ciężka choroba zabrała dzieciom matkę, a mi żonę. Ale przywołując pamięć o Marysi, w formie biogramu opiszę Jej życie, czyniąc to, by pamięć o Niej trwała we wszystkich, którzy będą to wspomnienie czytali.

Początek będzie bardziej genealogiczny i zacznę od rodziców i dziadków Marysi. Matka Stefania Wanda Gabryszak urodziła się w zacnej rodzinie młynarskiej w Wylatowie w powiecie mogileńskim. Jej rodzicami byli Marianna i Antoni Siwowie i była jedną z trzech córek małżonków. Najstarszą była Heliodora zamężna Bojananowska, zaś najmłodszą Maria zamężna Kędzierska. Dziadek Marysi był kierownikiem młyna u ziemianina Matuszewskiego. Siwowie mieszkali przy ulicy Chabskiej nr 1, tuż za słynnym zajazdem u Kamyszka, z którym byli spokrewnieni.

W wylatowskim ogrodzie. Marysia bardzo lubiła kwiaty. Kiedy mielismy działkę, to 20% powierzchni zajmowały kwiaty.


Ojciec Marysi, Edmund Gabryszak jako dziecko stracił ojca podczas I wojny światowej. Babcia Marcianna wyszła po raz drugi za mąż za szewca Kaniastego. Z pierwszego małżeństwa miała dwójkę dzieci, syna Edmunda i córkę Wandę. Z drugiego, małżonkowie dzieci nie posiadali. Mieszkali również w Wylatowie i również przy ulicy Chabskiej. Szereg opowieści z dziejów rodziny przedstawię w innym wspomnieniu. Tymczasem przejdźmy do rodziców Marysi, Stefanii i Edmunda. Związek małżeński zawarli w 1946 roku w Wylatowie i w poszukiwaniu klienteli, gdyż Edmund był wyuczonym cholewkarzem, przenieśli się do Strzelna. Tutaj zamieszkali przy obecnej ulicy Gimnazjalnej w kamienicy Fika.

Marysia


Początkowo prowadził własny zakład cholewkarski, lecz po 1950 roku wraz z ogromnym domiarem kładącym kres wielu rzemieślników, zamknął warsztat i podjął pracę w spółdzielni szewskiej. Pamiętam, ze zakład mieścił się w domu przy ulicy Świętego Ducha. Później pracował w GS „SCh” jako magazynier i przed przejściem na rentę na podobnym stanowisku w PGR. W latach pięćdziesiątych Gabryszakowie przenieśli się na większe mieszkanie w kamienicy przy ulicy Kościelnej u Konkiewiczów. Rodzina wówczas liczyła pięć osób i składała się z rodziców i trójki dzieci: Zbigniewa urodzonego w 1947 roku, Andrzeja rocznik 1949 i Marysi rocznik 1954. Niestety, nikt już z nich nie żyje.

Tyle dzisiaj. Niebawem kontynuacja wspomnienia.
CDN


Marian Przybylski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz