poniedziałek, 2 listopada 2020

Wszystkich Świętych

W życiu każdego z nas są dni takie, które pomimo swego świątecznego charakteru, a w związku z tym swej nadzwyczajności, są dla nas dniami szczególnymi. Takim dniem dla wielu jest dzień Wszystkich Świętych. Ja pamiętam ceremoniał, jaka od najdawniejszych lat towarzyszyła okresowi przedświątecznemu w moim domu rodzinnym. Już z początkiem października mama wyciągała różnokolorową krepę (papier ozdobny marszczony) i cięła z niej paski. Te z kolei, przy pomocy igły od robótek ręcznych, poddawała specjalnej obróbce, po czym kształtowała z obrobionych pasków kwiaty i to różnych gatunków i kolorów, dodając druciane łodyżki. Drut na łodyżki musiał wcześniej być zmiękczony, gdyż był stalowy, a robiła to mama poprzez przepalenie go w palenisku pieca kaflowego. Spod jej zwinnych palców wychodziły cudne: tulipany, róże, goździki, lilie, kalie i chryzantemy. Prace te wykonywała, co wieczór przez kilka tygodni, pomagała jej w tym ciocia Pela (Pelagia Piwecka - zwyczajowo nazywana ciocią, gdyż nie była naszą krewną), aż nie wykonała ich kilkaset. Następnie poddawała je obróbce usztywniającej w rozgrzanym płynnym wosku. Kiedy wosk wystygł, taki kwiat mógł na powietrzu, niezależnie od warunków atmosferycznych, zachować swój kształt i wygląd przez kilka tygodni. Tak przygotowane kwiaty wplatane były w wieńce świerkowe w dużej ilości przygotowywane na Wszystkich Świętych. 

Ale najważniejszą dla nas dzieci frajdą była wyprawa po świerk do lasu, z którego mama z ciocią Pelagią wiła wieńce i przybierała nim mogiły i pomniki nagrobne. Udanie się do lasu stanowiło swego rodzaju przedsięwzięcie logistyczne. Prawdziwą przyjemnością było wypożyczenie wózka specjalnego – miniaturę na wzór wozu konnego, od cioci Ani z Młyna (mamy siostra - Anna Jaśkowiak). Kiedy nastawała przedostatnia niedziela przed Wszystkimi Świętymi, wówczas całą rodziną, tuż po mszy św., na pieszo z wózkiem, w którym zasiadali najmłodsi, udawaliśmy się do lasu. Po drodze zatrzymywaliśmy się na Kurzebieli i tam od leśniczego ojciec wykupywał asygnatę na gałęzie świerkowe. Grzesiu i Tadziu, siedzieli w wózku zaś czwórka nas starszych ciągnęła i pchała go na przemian. Hania jako najmłodsza zajmowała wygodne miejsce w wózku dziecięcym, pchanym na zmianę przez mamę i ciocię Pelę. Jak już dotarliśmy w głąb lasu, a najdorodniejsze świerki rosły niedaleko naszego rodzinnego gniazda, gospodarstwa Jagodzińskich po drugiej stronie jeziora w Łakiem, wówczas mieliśmy półgodziny na odpoczynek. Po tym czasie, jak koty, starsi z wielką wprawą wdrapywali się na drzewa, a pozostali segregowali ścięte gałązki świerkowe. Najdorodniejsze na wieńce, drobnica na przybranie grobów. Następnie ojciec wiązał świerk w pęczki i układał na wózku, aż nie urosła stosowna do ilości grobów, pryzma.

Taka wyprawa zajmowała nam kilka godzin, a trzeba było szybko wracać, by przed zmrokiem zdążyć do domu. Najpyszniejszym z pysznych był wówczas obiad, który wcześniej przygotowany jedliśmy po powrocie. Z racji ilości gęb do wykarmienia, ziemniaki gotowały się godzinę. 

W przeddzień Wszystkich Świętych ponownie organizowaliśmy wyprawę, tym razem na cmentarz, przybrać groby i dostarczyć ogromną ilość wieńców uplecionych przez ciocię Pelę i mamę. Myśmy mieli groby dziadków Przybylskich, dziadków Woźnych, wujka Kazia oraz 8 grobów familijnych. Ciocia Pela kilkanaście: dziadków Barczykowskich, swoich rodziców Piweckich, czterech ciotek Piweckich przy kaplicy, Wochelskich, i kilka z rodziny Zydlów. Do tego kilka grobów pociotek. Po Zydlach już dziś nie ma śladu, a był tam pochowany młody inżynier Zydel, budowniczy metra berlińskiego, który utopił się w Sprewie. 

Szczególnie pięknie prezentowały się cmentarze w noc Wszystkich Świętych. Otwarte płomienie świec, kamionkowych i szklanych zniczy dawały tak ogromną poświatę, iż cmentarze widoczne były już z kilku kilometrów. Przepiękne barwy jesieni przyciągały tłumy mieszkańców miasta i okolicznych wsi na cmentarz. Dziś ten blask tłumią kapturki na zniczach, groby są bardziej i bogaciej ubrane, jest prawie 100% pomników nagrobnych, a kiedyś były to jedynie pojedyncze okazy – 90% stanowiły ziemne mogiły. Oznaczone krzyżem były tak po prawdzie bezimienne, gdyż rzadko które posiadały tablice epitafijne. 

Kończę te krótkie wspomnienie i wybieram się na cmentarz. Zakazali to stanę pod płotem… W tym roku z naszej najbliższej rodziny odeszła ciocia Ania, siostra naszej mamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz